Różnorodność pokoleń w szkole

W kadrze dyrektora

Harmonijna współpraca nauczycieli, rodziców i uczniów – to życzenie każdego dyrektora szkoły. Relacje pomiędzy grupami zróżnicowanymi wiekowo, czasem o kompletnie różnych poglądach i wizjach świata, mogą być zarówno zalążkiem kwitnącej współpracy, jak i walką o przetrwanie. Jak to zatem jest z różnorodnością pokoleń w szkole? Jak sprawić, by ze współpracy wynikało więcej plusów niż minusów?

Wielu z nas słyszało o wartości, jaką są wielopokoleniowe rodziny. Są to środowiska, w których różnice wynikające z gotowości do eksperymentów i skupienia na swoich potrzebach z jednej strony oraz doświadczenia i działania na rzecz innych z drugiej strony pozwalają budować świat wzajemnie uzupełniających się podmiotów gwarantujących w tym samym stopniu stabilizację, jak i rozwój. Dziś jednak coraz trudniej znaleźć takie domy. Najczęściej żyjemy na poziomie dwóch pokoleń, gdzie najpierw dorośli opiekują się młodszymi, potem młodsi dorastają w naturalnym sprzeciwie wobec dorosłych, następnie dorastający młodzi odchodzą, by tworzyć swoją indywidualną rzeczywistość, a pozostawieni starsi albo starzeją się, albo odnajdują w sobie kolejne pokłady energii, które pozwalają im przenosić góry bądź… zdziecinnieć i próbować znaleźć w sobie coś, co utracili, zajmując się młodszymi. To jednak tylko model. Z reguły, jak to w życiu bywa, świat jest dużo bardziej skomplikowany, co nie zmienia faktu, że różnimy się coraz bardziej i w związku z tym nierzadko coraz trudniej jest się nam porozumieć. 

Wielopokoleniowość w murach szkoły

W sposób szczególny powyższa sytuacja dotyka szkoły. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że wśród pracowników mamy osoby reprezentujące różne pokolenia, ale i dlatego, że odbiorcami ich usług są różnie sformatowani wiekowo rodzice, a w konsekwencji bardzo różnie prowadzone dzieci, które do tego reprezentują cechy zupełnie inne niż poprzednie pokolenia uczęszczające do szkoły, nierzadko niezrozumiałe zarówno przez ich rodziców, jak i nauczycieli. Jak żyć w takim chaosie? 

Trzy pokolenia 

Rozmawiamy o trzech pokoleniach… Punkt wyjścia – to popularne literki: X, Y, Z. Przypisanie tych literek poszczególnym pokoleniom wprowadzone zostało przez socjologów i psychologów, by rozdzielić i zróżnicować grupy społeczne charakteryzujące się różnymi zachowaniami w zależności od tego, kiedy ich członkowie się urodzili. 

Pokolenie X

Iksy są najstarsze – urodzone i wychowane w drugiej połowie XX wieku dziś stanowią główną, choć powoli przechodzącą w niebyt zawodowy część środowiska nauczycieli. To na ogół ludzie najlepiej wykształceni, choć typowy dla wielu z nich brak elastyczności powoduje, że reprezentowana przez nich wiedza i umiejętności zamiast ich wzmacniać, powodują, że uznawani są za jajogłowych oponentów, którzy w ogóle nie rozumieją zmieniających się czasów. I faktycznie, rzeczywistość, do której to pokolenie musi się przystosować, często jest dla tej grupy osób dość sporym wyzwaniem, zwłaszcza w kontekście rozwoju technologicznego czy nowego modelu komunikacji międzyludzkiej. 

Pokolenie Y

Igreki, z racji urodzenia na przełomie wieku zwani też milenialsami, zaczynali życie i rozwijali się w latach względnego dobrobytu, kiedy nie trzeba było o nic szczególnego walczyć, a nawet przeciwko czemuś się buntować. To pokolenie, które rodzice starali się dość skutecznie wyposażyć we wszystkie możliwe dobra, od wykształcenia począwszy, na dobrach materialnych skończywszy. Mówi się o nich, że jest to pokolenie sieci – bardzo szybko przyswoili sobie bowiem wszystkie dopiero co raczkujące technologie i zbudowali na nich podwaliny zupełnie nowego świata. Są w istotnym stopniu uzależnieni od technologii, kompulsywnie konsumują treści pozyskiwane z internetu, a jednocześnie są indywidualistami i oczekują, że inni to uszanują.

Pokolenie Z

Pokolenie Z nie zna rzeczywistości innej niż ta, którą wypełniają internet, aplikacje i media społecznościowe. Żyją głównie w świecie wirtualnym i ciągle pędzą, podporządkowując się tempu, jakie ten świat narzuca. Są bardzo otwarci zarówno na nowe treści, postawy, jak i poglądy. Może dlatego są też dużo bardziej powierzchowni. Wiedzą więcej i szybciej, ale mniej refleksyjnie i płyciej. Mają znajomych na całym świecie, jednocześnie trudno im nawiązać długoletnie, głębokie przyjaźnie. Ciężko im zainteresować się jednym tematem na dłużej. W związku z tym, że dla wielu z nich niemożliwe nie istnieje, mogą wydawać się zbyt roszczeniowi i nazbyt odważni.

Jesteśmy różni

Dominująca grupa dzisiejszych nauczycieli wywodzi się ze środowisk, które dzieciństwo spędziło na podwórkach, biegając z kluczem na szyi. Samodzielnie chodzili czy nawet jeździli do szkoły, by potem również samodzielnie wracać do pustego domu. Matki i ojcowie byli w pracy, a dzieci biegały samopas. Ten brak nadopiekuńczości sprzyjał poszukiwaniu własnych rozwiązań, umożliwiał rozwój cech przywódczych i umiejętności mediacji. Jednocześnie pokolenie X było pionierem i testerem nowych rozwiązań zarówno w sferze technologii, jak i zmian społecznych i gospodarczych. Transformacja – to dla zrozumienia Iksów słowo klucz, a umiejętność adaptacji – to ich najsilniejsza strona. Co więcej, większość rzeczy, które kojarzymy z pokoleniem Y, np. technologie cyfrowe czy świadomość ekologiczna, rozpoczęło właśnie pokolenie X-ów. Jeśli chodzi o organizację, to oni zapoczątkowali spłaszczanie hierarchicznych struktur zbudowanych przez baby boomers. Wykształcili w sobie realistyczne podejście do pracy i życia, a przy tym nie zatracili ambicji ani motywacji do działania. Ponadto Iksy skutecznie bronią się przed apatią wieku średniego. Większość z nich uważa, że wygląda i czuje się młodziej niż poprzednicy w ich wieku. Przyczyną jest to, że aktywnie szukają spełnienia, czegoś, co sprawia, że ludzie nie definiują się wyłącznie przez pryzmat pracy, ale mają coś jeszcze, co daje im szczęście.

Milenialsi postrzegani są przede wszystkim jako osoby niezwykle skupione na sobie, zdecydowanie przeceniające swoją wartość i aroganckie wobec innych. Szczególnie źle odbierane są przez tych, którzy choćby z powodu wieku czy pełnionych funkcji uważają, że należy im się większe poważanie oraz szacunek. Bo też Ygreki faktycznie w większości są przekonane o swojej szczególnej wartości czy wiedzy. Jednocześnie, o czym łatwo można się przekonać, bez problemu są w stanie zaakceptować rozwiązania proponowane przez innych, jeśli tylko uznają, że są korzystne dla celu, który zamierzają osiągnąć. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, kiedy sprzeczają się z kimś, to nie dlatego, że uważają, że są lepsi, ale dlatego, że uznają swoje propozycje za bardziej wartościowe czy godne zastosowania. Tym, co ich najbardziej charakteryzuje, jest wysoki poziom ambicji, potrzeba zmieniania świata w zgodzie z reprezentowanymi wartościami czy zasadami oraz duża otwartość na pracę zespołową. Każda z tych cech czyni ich bardzo atrakcyjnymi współpracownikami. 

Kapitał ludzki vs kapitał społeczny

Porównywanie przedstawicieli pokolenia X i Y jest swoistym przyczynkiem do rozważań na temat dwóch form naszego zaangażowania w życie i rozwój świata, w jakim żyjemy. To zestawienie ze sobą dwóch kapitałów: ludzkiego i społecznego. Po wejściu naszego kraju na ścieżkę wolnego rynku także w kwestii potrzeb rozwojowych edukacji sporo mówiliśmy o kapitale ludzkim. W myśl najbardziej popularnych definicji jest to ogół zgromadzonych przez pracowników danej organizacji zasobów wiedzy fachowej, postaw, zdrowia, motywacji, zdolności, doświadczenia i umiejętności, które mają określoną wartość. Najogólniej mówiąc, jest to suma kompetencji poszczególnych pracowników budujących coś na kształt wspólnoty intelektualnej danej organizacji. W szkole najczęściej spotykamy się ze wskazaniem na ten ważny zasób podczas różnych analiz jakości pracy poszczególnych placówek, kiedy to podkreśla się szczególną wartość, jaką stanowi w nich tzw. „kadra”, czyli ogół zatrudnionych w niej nauczycieli. W efekcie w taki też sposób odczytuje się potencjał rozwojowy placówek, uznając, że najwięcej można zyskać, organizując wspólne szkolenia dla całych rad pedagogicznych, podczas których nauczyciele nauczą się razem na przykład tego, jak sobie radzić z uczniami o specjalnych potrzebach edukacyjnych, z kształceniem kompetencji kluczowych czy tzw. trudnymi rodzi cami. To jeden z głównych poglądów reprezentantów pokolenia X. Każdy z nas może rozwiązać każdy pojawiający się problem. Wszyscy, jak jeden mąż, samodzielnie potrafimy poradzić sobie z najtrudniejszymi wyzwaniami, wobec których staje dzisiejsza szkoła. To my – ja, ja i ja budujemy jakość pracy naszej placówki. To rozmowa o archipelagu pojedynczych bytów, sumie istotnych potencjałów, które szamocząc się nierzadko w potrzasku próby indywidualnego rozwiązywania problemów, w jakich się znaleźli, tracą na rezygnacji z korzyści, które daje współpraca. 

I tu przechodzimy do kwestii kapitału społecznego. Według klasycznych opracowań kapitał społeczny definiowany jest jako potencjał współdziałania osadzony w powiązaniach międzyludzkich i normach społecznych, który może przynieść korzyści osobom, grupom i społeczeństwom. Zdaniem jednego z twórców tej teorii – Roberta Putmana jest to zjawisko kulturowe, które obejmuje obywatelskie nastawienie członków społeczeństwa, normy społeczne wspierające działania wspólne oraz zaufanie interpersonalne. Przy omawianiu kapitału społecznego w Polsce został przyjęty schemat logiczny, który dotyczy czterech obszarów tematycznych, jak: postawy i kompetencje społeczne, współdziałanie i partycypacja społeczna, komunikacja społeczna, kultura i kreatywność. 

Zróżnicowanie widoczne na linii nauczyciele-rodzice, dyrektorzy szkół-przedstawiciele organów prowadzących czy reprezentanci administracji rządowej i samorządowej pokazuje, jak bardzo trzeba rozwinąć kapitał społeczny. Truizmem staje się stwierdzenie, że żyjemy w kraju coraz bardziej efektywnych jednostek i niezmiennie nieefektywnej wspólnoty. To oczywiście efekt naszej historii, w której tak ważna była determinacja poszczególnych osób i praca każdego z nas na rzecz osobistego rozwoju. Tyle tylko, że świat poszedł do przodu. Dziś potrzeba współpracy, działań kolektywnych, autentycznej i w pełni uświadomionej oraz realizowanej odpowiedzialności zbiorowej, choćby za rozwój i losy kolejnych pokoleń. Do tego potrzebny jest kapitał społeczny. Problem polega jednak na tym, że o ile w kapitał ludzki można inwestować indywidualnie (co czyni i dziś wielu nauczycieli, podejmując chociażby kolejne studia podyplomowe czy kursy rozwijające zawodowe kompetencje), o tyle kapitału społecznego w pojedynkę zbudować się nie da. Tu niezbędne jest działanie w grupie. 

Źródło współpracy

Jednym z powodów, dla których X-y uciekają od współpracy, jest obawa przed porównaniem i oceną, ciągłe myślenie o tym, czy jestem wystarczająco dobry. Y-ki tego nie mają. Ze względu na głębokie przekonanie o wadze swojej wiedzy oraz doświadczeń jest to grupa osób, które nie myślą o indywidualnej odpowiedzialności i bez pardonu podejmują każde nowe wyzwanie. Są przekonani, że mają wiele do zaoferowania, zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodzi potrzeba odchodzenia od utartych szlaków oraz stosowanie nowych technologii. By w pełni wykorzystać tę sytuację, trzeba przede wszystkim zastosować metody włączającej dyskusji oraz pracy zespołowej. Oba rozwiązania doskonale pasują do sposobu myślenia mileniasów. Przede wszystkim pozwalają im przedstawić własne zdanie, podjąć próbę jego wdrożenia bądź obrony, ale też dają możliwość zapoznania się ze stanowiskiem innych i wreszcie przyjąć wspólne stanowisko. Natomiast jeśli rozwiązanie zostanie wypracowane, to sposób jego wdrożenia należy do grupy, która nad nim pracowała. Dla mileniasów bardzo ważna jest możliwość autonomicznej realizacji podjętych zobowiązań, bez nadmiernego doradzania, poprawiania czy kontroli. Dla nauczyciela-milenialsa niezwykle istotna jest też informacja zwrotna. Nie chce ocen, tym bardziej nie oczekuje pouczeń. Potrzebuje natomiast potwierdzenia tego, co zrobił dobrze i informacji na temat tego, co i w jaki sposób powinien czy mógłby poprawić. Milenialsi oczekują konkretów, konstruktywnych wniosków dotyczących ich pracy, a nade wszystko szacunku.

Rodzice Igreki

Warto pamiętać, że do tej grupy zalicza się też większość rodziców naszych uczniów. Oni również potrzebują konkretów, współpracy i szczegółowych danych. Mają swoje zdanie, często zasięgnięte z internetu czy przekonań społecznych. Na ogół też prowadzą dialog z poziomu człowieka, który ma prawo wyrażać własne myśli i domagać się wysłuchania, a przede wszystkim szacunku. Problem polega na tym, że po drugiej stronie pojawia się na ogół wiele lęku o własną pozycję, co zamiast asertywnego odniesienia się do nierzadko absolutnie błędnych przekonań rodziców skutkuje niekiedy postawą agresywną, budzącą podobne zachowanie z drugiej strony. Kłócąc się, nie zbudujemy wspólnoty. Odpowiedzialność dorosłych powinna polegać na budowaniu dialogu, a nie na próbie narzucania jedynie własnych przekonań, ocen czy opinii. Igreki powinny się ze sobą dogadać. By tak się stało, muszą najpierw ustalić wspólny kontekst i powód, dla którego mają razem pracować. Tym powodem powinni być ich wychowankowie – uczniowie nauczycieli i dzieci rodziców, czyli te małe czy dorastające osoby, które stanowią wyzwanie zarówno dla szkoły, jak i dla domu. 

Igreki – to przedstawiciele pokolenia, które od dzieciństwa słyszało, że jest wyjątkowe, niepowtarzalne i zasługuje na szczególne uznanie. Nie da się ukryć, że osoby wyposażone w ten bagaż przekonań pojawiają się również w szkole i co ważniejsze – oczekują potwierdzenia, że tak właśnie jest. Można by spróbować je utemperować i pokazać, że nie mają racji, ale chyba lepiej ten entuzjazm i dobre mniemanie o sobie po prostu wykorzystać.

Z – czyli wspólne wyzwanie

Dorośli muszą się dogadać, zwłaszcza że przed nimi nie lada wyzwanie – pokolenie Z, które częściej komunikuje się przez Snapchata, WhatsAppa czy z wykorzystaniem Instagrama niż w bezpośrednim kontakcie, które nie rozumie, dlaczego ma się uczyć, skoro wszystko i tak można znaleźć w Googlach i które nie rozumie, dlaczego ma coś robić razem w czasie rzeczywistym, skoro wszystko można zrobić zdalnie w trybie ograniczonym jedynie przez strukturę gry, aplikacji czy zasoby sieci. To spore wyzwanie. W drugiej połowie XX wieku odkryto, że kolejne pokolenia rozwijają się w taki sposób, że IQ każdej kolejnej generacji wzrasta co dekadę o około 3 punkty – dzieci okazywały się bardziej inteligentne od swoich rodziców i dziadków. Na cześć odkrywcy zjawisko to nazwano efektem Flynna i przez niemal 70 lat znajdowało ono potwierdzenie w badaniach. Przyczynę upatrywano w rozwoju edukacji, medycyny i wzroście ekonomicznym. Niestety, w 2004 roku odkryto, że przez ostatnich 30–40 lat poziom IQ zaczął spadać w tempie 7–10 punktów na jeden wiek. Odkrycie to rozpętało wśród badaczy spór na temat tego, co może być przyczyną odwrócenia efektu Flynna. Jednym z wytłumaczeń może być odwołanie się do tzw. efektu świętego Mateusza czy inaczej efektu zakumulowanej przewagi – przedstawiona w socjologii jest fenomenem czasami będącym podsumowaniem tymi słowami: „bogatsi stają się bogatsi, a biedni stają się biedniejsi”. Pojęcie ma zastosowanie do kwestii sławy i statusu, ale może być też zastosowane praktycznie do zakumulowanej przewagi kapitału intelektualnego. Badania nad rozwojem mózgu wykazały, że czytanie w komputerze sprzyja większej koncentracji i szybszemu zapoznawaniu się z czytanym właśnie tekstem. W ogóle korzystanie z różnych źródeł informacji z zastosowaniem nowych technologii powoduje rozwijanie szczególnych umiejętności, które można określić mianem wielokontekstowości albo multitaskingiem. Jest to jednocześnie sposób odbierania rzeczywistości przez naszych uczniów, oddawanie się wielu czynnościom równolegle, szybkie docieranie do ostatecznych rozwiązań, łatwość w łączeniu i uwspólnianiu całości zbudowanych z różnych elementów. Nawiasem mówiąc, w ten sposób nauka, a po części zapewne i kultura, rozwijają się od dobrych kilkudziesięciu lat. Może nawet od zawsze? My dorośli też się tak uczyliśmy. Poznawaliśmy różne treści, rozmaite poglądy, zróżnicowane sposoby zestawiania ich ze sobą w nowe całości. Robiliśmy to znacznie wolniej niż nasi uczniowie.

Może dlatego, że różni nas rzeczywistość, w której żyjemy, choćby np. to, że możliwości komputera Apollo 11, który pozwolił pierwszym ludziom wylądować na Księżycu, były mniejsze niż zasoby prezentowane przez większość dzisiejszych smartfonów. Co więcej, jak wynika z oficjalnych informacji Google’a, dziś obsługa jednego wyszukiwania w sieci pochłania więcej mocy obliczeniowej niż cały program Apollo razem wzięty – nie jedna księżycowa misja, tylko cały 11-letni program, w czasie którego wykonano kilka misji bezzałogowych, 11 załogowych i 6 lądowań na Księżycu. Dlaczego więc nasi uczniowie, zamiast planować podróż na Marsa, wolą grać w dziwne gry czy robić głupie zdjęcia i wrzucać je bezrefleksyjnie do sieci? 

Wróćmy do efektu św. Mateusza. Neurobiolodzy zauważyli, że czytanie z ekranu komputera sprzyja budowaniu połączeń międzyneuronalnych odpowiedzialnych za rozwój umiejętności czytania właśnie. Problem polega na tym, że w przypadku osób, które nauczyły się czytać i mają za sobą wiele stron przeczytanych książek, ta umiejętność sprzyja szybkości czytania i nie pomniejsza jednocześnie uważności i poziomu rozumienia poznawanego tekstu. Natomiast w przypadku osób, które „urodziły się ze smartfonem w ręku” szybkości zapoznawania się z tekstem towarzyszy pobieżność, bezrefleksyjność, ograniczona możliwość przekształcania tak zdobytych informacji w nowe całości.

Przed nami poważne wyzwanie. Możemy żyć szybciej, zachwycać się kolejnymi atrakcyjnymi nowinkami i śmiać się z poprzedników, którym wszystko zajmowało tak wiele czasu. Problem polega jednak na tym, że wynalezienie koła, druku czy penicyliny posuwało naszą cywilizację do przodu. W jakim kierunku zmierzamy dzięki kolejnym odkryciom ICT? Trzeba sprzymierzyć wartości wielu pokoleń, by rezultat był rzeczywiście korzystny dla wszystkich. 

Przypisy