Kiedy narodziła się idea Kreatywnej Pedagogiki i na czym ona polega?
Kreatywna Pedagogika jest oddolną inicjatywą grupy nauczycieli, którzy pracowali w programie MyGeneration@Work.Było nas dwanaście osób, wiele rozmawialiśmy o tym, jak powinna zmieniać się szkoła w obecnej dynamicznej rzeczywistości. Wszystkie dyskusje kończyły się na stwierdzeniu o konieczności zmiany postaw nauczycielskich i innym stylu nauczania i wychowania – bardziej partnerskim, mniej autorytarnym, skoncentrowanym na uczniu i jego potrzebach, opartym na idei konstruktywizmu, pedagogice dialogu. Kiedy w czerwcu 2014 roku prowadziłam w tej grupie warsztaty z aktywizujących metod nauczania, ktoś zapytał, dlaczego nie moglibyśmy spotykać się regularnie i dzielić się pomysłami, jak lepiej uczyć. Podchwyciliśmy ten pomysł. Jeździłam już od kilku, a może kilkunastu lat na różne konferencje o zmianie szkoły i zawsze kończyło się to tak, że wszyscy narzekali, ale nie podejmowali żadnych działań, a my staliśmy w blokach startowych gotowi na zmianę. Wiceprezydent Piotr Kowalczuk, dobry duch naszego projektu, lubi też wspominać naszą dyskusję panelową, gdy zimą 2013 roku w Krytyce Politycznej dyskutowaliśmy o gdańskiej oświacie. Ja swoim zwyczajem próbowałam powstrzymać bezowocną ścianę płaczu (że dyrektor, że nadzór, że minister zły…) i głosiłam postulat dobrowolnej i oddolnej zmiany nauczycieli – tylko taka może się udać, choć jest procesem długim i żmudnym. Dlatego jesienią 2014 roku postanowiliśmy – my nauczyciele z projektu MyGeneration@Work i Wydział Rozwoju Społecznego w Gdańsku – stworzyć supergrupę liderów, którzy po półrocznej formacji i edukacji w zakresie nowoczesnych metod nauczania poszli do szkół i zaproponowali nauczycielom sieciowanie; utworzyliśmy wtedy kilkanaście grup problemowych i tematycznych (np. zainteresowani problematyką nauczania dzieci z ADHD mają swoją grupę, poloniści – swoją, matematycy – swoją, wychowawcy itd.). Dziś tych grup jest 30, do czerwca będzie 37. W każdej po kilkanaście osób.
Ile osób jest zaangażowanych w tę inicjatywę?
Kiedy poszliśmy do szkół w styczniu ubiegłego roku, w ciągu trzech tygodni zgłosiło się 300 nauczycieli, obecnie jest ich około 500. Mam nadzieję, że ta liczba do czerwca wzrośnie, bo wciąż dołączają nowi. Ponadto mamy warsztaty psychologiczne, pokazujemy lekcje otwarte, inicjujemy nowe projekty edukacyjne w Gdańsku i bierzemy udział w konferencjach krzewiących idee Kreatywnej Pedagogiki. Obecnie mamy już 31 liderów, którzy prowadzą grupy. Poza tym wszyscy uczymy w samorządowych szkołach, przedszkolach i poradniach na pełnych etatach. Dużo pracy, ale też dużo entuzjazmu.
W jednym z wywiadów z Panią znalazłam informację, że nie ma Pani nic przeciwko rezygnacji z podręczników, a nawet nakłania Pani do rezygnacji z nich. Dlaczego? Czym proponuje je Pani zastąpić?
Podręcznik – jak sama nazwa mówi – może być pod ręką, ale nie należy go traktować ze zbytnim pietyzmem. Jeśli czasem pomoże, to dobrze, jednak lekcja nie powinna polegać na „przerabianiu podręcznika”. Kiedy koleżanka mówi, że uczyłaby lepiej, gdyby nie podręcznik, bo ma inne, lepsze pomysły, zachęcam, aby zostawiła tę książkę. Dzisiaj w naturalny sposób uczymy się inaczej: gdy chcemy się czegoś dowiedzieć, szukamy mądrych tekstów, filmów, wywiadów w Google – tak działa świat. Wydawnictwa w pewien sposób zablokowały kreatywność i nauczycieli, i uczniów. Musimy się od nich uwolnić. Nic nie mam do wydawnictw edukacyjnych, poza tym, że obwiniam je m.in. o upadek polskiej ortografii. Dawniej uczniowie szerokim łukiem zakreślali wyrazy, ucząc się sensualnie ortografii, ćwiczyli koordynację mózgu i ręki. Do dzisiaj my dorośli, gdy nie wiemy, jak zapisać wyraz, kreślimy go w dwóch formach na kartce i wtedy dopiero wiemy, jak powinno być, bo ręka przypomniała mózgowi ten właściwy ruch. W podręcznikach natomiast pozostają do wypełnienia literki „ó” lub „u”. Ręka i mózg nie uczą się niczego, uzupełniają kratki. Dlatego cieszę się, że wrócił jeden podręcznik – taki elementarz. Nauczyciele znów sięgnęli po kaszę i piasek, aby dzieci na nich „rysowały” wyrazy. Na Facebooku ogromnym powodzeniem cieszy się akcja: Uczę bez kserówek – i bardzo dobrze, zgodnie z zasadą: im więcej chcemy dać swoim uczniom, dawajmy im mniej. Najlepiej, aby sami w trakcie roku tworzyli własne podręczniki, wykorzystując wiele źródeł. To sytuacja idealna. Wówczas nauczą się najwięcej. Moi uczniowie, którzy przygotowują dla innych quiz zondle, powtarzając do matury, nie muszą pisać sprawdzianu, bo wiedzą najwięcej – już podczas uczenia innych sami przyswoili i ugruntowali wiedzę. Pozostali, którzy ucząc się tradycyjną metodą, otrzymywali dwóje i tróje, po powtórkach online mają czwórki i piątki. Wracając do podręczników, mogę podać wiele przykładów, gdy „przeszkadzają” przyswajać wiedzę i umiejętności. Mało efektywne ćwiczenia zadawane ciurkiem do domu niewiele uczą, jedynie zabierają czas i tak już zapracowanym współczesnym dzieciom i ich rodzicom, którzy muszą tego wszystkiego dopilnować.
Na czym, Pani zdaniem, polega główny problem dzisiejszej szkoły?
Świat się zmienia, a szkoła nie. Nadal obowiązuje hierarchia ograniczająca wolność i myśl ludzką. Nauczyciele wspominają dawne czasy, kiedy – według nich – było lepiej i nie rozumieją, że ich naturalną potrzebą powinno być poznanie środowiska, w którym dorasta młody człowiek. Jeśli życie społeczne opiera na demokracji, to nie wychowamy demokratycznego odpowiedzialnego społeczeństwa w hierarchicznym skansenie. Wzorowy uczeń − to uległy kujon, który bez szemrania przechodzi sprawnie kolejne etapy edukacji. Niepytany o to, co ważne, nieinspirowany ku twórczemu, kreatywnemu życiu, marzy, jak tu się życiowo ustawić, by zdobyć upragnione świadectwo z paskiem. Nauczycielom z kolei ciągle wydaje się, że ktoś za nich decyduje o kształcie ich szkoły – minister, dyrektor, autor programu, wójt itd. A przecież tak naprawdę tylko od nich zależy, jak ułożą sobie relacje z uczniami, od nich zależy, czy wezmą program od kogoś, czy napiszą go sami. Od nich zależą metody i narzędzia pracy, jakich używają. Szkoła nie musi być nudna, a nauka nie musi boleć, choć tak wydaje się wielu praktykom – i nauczycielom, i rodzicom. Zawsze powtarzam nauczycielom, że najważniejsze jest to 45 minut – w naszej klasie na co dzień nie ma ministra ani dyrektora, są dzieci, którymi należy zająć się najlepiej, jak potrafimy. Możemy z nimi przeżyć piękną przygodę albo wynudzić się, odliczając czas do przerwy. Możemy stać się dla siebie wrogami albo przyjaciółmi wspólnej drogi. Ważne, aby zrozumieli to również rodzice – oni zwykle chcą szkoły, do której sami chodzili, mimo że ta szkoła ich męczyła, nudziła, wywoływała traumy. Tymczasem warto pomyśleć, że da się pogodzić rozwój i zabawę, naukę i indywidualne zainteresowania, twórczość i nowoczesność, komputery i plastelinę.
Zawsze powtarzam nauczycielom, że najważniejsze jest to 45 minut – w naszej klasie na co dzień nie ma ministra ani dyrektora, są dzieci, którymi należy zająć się najlepiej, jak potrafimy. Możemy z nimi przeżyć piękną przygodę albo wynudziç się, odliczając czas do przerwy.
Jak ocenia Pani funkcjonujący obecnie system kształcenia nauczycieli? Czy coś należałoby w nim zmienić, żeby był bardziej skuteczny?
Przede wszystkim kształcenie jest pozorne. Nauczyciele dla świętego spokoju zapisują się na różne kursy i warsztaty, ale nie wdrażają w życie przedstawianych tam zaleceń, bo nie wiedzą, jak to zrobić. Idą na dwie godziny warsztatów odczytywanych z PowerPointa i nic się dalej nie dzieje. Uważam, że szkoły powinny organizować dla całej Rady Pedagogicznej studia podyplomowe (np. z psychologii rozwojowej) dające wnikliwą wiedzę w danym temacie, a nie doraźne dwugodzinne spotkania, „zaliczające” obowiązek szkolenia Rady Pedagogicznej. Wiele z tych nasiadówek to starta czasu. Kiedy wszyscy narzekają na gimnazja, nikt nie myśli o nauczycielach, którzy tam uczą. To nie dzieci są złe. One tylko dojrzewają, a nauczyciele nie wiedzą, jakie zachowania są typowe dla wieku pokwitania. Nie mają wiedzy teoretycznej i praktycznej, więc trudno im sobie poradzić z kłopotami. Jeszcze inny problem stanowią ludzie, którzy kształcą. Metodycy, którzy nigdy nie pracowali w szkole, nie znają jej realiów. Na jednej z konferencji pewna pani z uniwersytetu postulowała, aby czytać w liceum całe Nad Niemnem obowiązkowo, bo jest tam wiele opisów ziół i scen erotycznych, a młodzież jedno i drugie bardzo lubi. Prelegentka nie wie, jak anachroniczny dla młodzieży i egzaltowany jest język powieści napisanej całkiem innym językiem niż dzisiejszy Zmierzch. Uniwersytet nie spełnia zadań, studenci przychodzą do nas, do Kreatywnej Pedagogiki, bo chcą nauczyć się, jak naprawdę funkcjonuje na co dzień szkoła.
Co to znaczy, Pani zdaniem, nauczać kreatywnie? Jak w praktyce wprowadza Pani te zasady na lekcjach?
Po pierwsze − edukacja w działaniu. Ja nauczyciel usuwam się w cień, mogę postawić problem, zainspirować, ale to uczniowie działają, rozwiązują problem, analizują, dedukują, dyskutują, tworzą wykresy, ciągi dowodzenia, mówią, dużo mówią na lekcji. Dobrze, gdy to działanie odbywa się w zespole. Jeśli nauczą się dobrej, wydajnej pracy zespołowej, będą świetni w dorosłym życiu! A tematy powinny dotyczyć ich bezpośrednio. Najważniejsze jest to, aby treści nauczania łączyły się ze światem, doświadczeniem i wiedzą ucznia.
Po drugie − mniej, ale dokładniej. Unikam podawania dużej ilości wiedzy. Lepiej analizować przypadki, badać szczegół, aby wnioskować o ogóle, rozważać przykłady, drążyć wnikliwie, a nie zaliczać poszczególne zadania. Nauczanie nie lubi pośpiechu, więc nie nakładajmy na siebie kagańca rozkładu materiału, gdzie na jednej lekcji omawiamy jeden problem, a na następnej – kolejny. Dajmy sobie i uczniom czas do „połączenia osobnych kropek”. Gdy nie będziemy ich pośpieszać, łatwiej skupią się i wnikliwiej rozwiążą zadanie.
I wreszcie − warto zawierzyć uczniowskiej twórczej inicjatywie. Lubię prowokować do myślenia, czasem trochę podpuszczam, zadaję niedorzeczne pytania, np. tym, którzy nie przeczytali Zbrodni i kary – A dlaczego Raskolnikow zabił siekierą? Uczniowie zaintrygowani szukają, szukają i… czytają lekturę. Lubię, gdy uczniowie są wytrąceni ze schematycznego myślenia i zaczynają myśleć samodzielnie. Lubię ten moment, gdy dostrzegają, że ich przekonania były dotąd oparte na stereotypowej wiedzy, a teraz muszą wyzerować i zacząć od nowa. Lubię, gdy sami dociekliwie powstrzymują tok lekcji, aby jeszcze raz wtrącić cenną uwagę. Najważniejszą zasadą nauczyciela powinno być przekonanie, że nie ma uczniów dobrych i słabych, zdolnych i mało uzdolnionych. Każdy, kto do mnie przychodzi, ma swoje talenty. W pracy twórczej, w krytycznym myśleniu potrafi tych swoich talentów użyć. Każdy człowiek jest ciekawy.
Oczywiście, wciąż szukam, wykorzystuję medialne „nowinki”, podaję zadania w QR codach, analizujemy teksty, tworząc instalacje z klocków, posługujemy się na różne sposoby smartfonami, tworzymy lekcje za pomocą dramy i retorycznych turniejów mówców, piszemy rozprawki, szyjąc poduszki, kręcimy filmiki, robimy telekonferencje, korzystamy z You Tube i Polimatów, słuchamy Pei i Holoubka, tworzymy storyline, skupiamy się, biegając po szkole, albo w parach piszemy sprawdziany, aby jedni drugich „brzemiona nieśli”. Nie potrafię być nieruchomym punktem wygłaszającym wciąż te same od lat wykłady. Aktywizujące metody nie są jednak sztuką dla sztuki, spontanicznie wynikają z założenia, jakich umiejętności chcę nauczyć.
Kiedy wszyscy narzekają na gimnazja, nikt nie myśli o nauczycielach, którzy tam uczą. To nie dzieci są złe. One tylko dojrzewają, a nauczyciele nie wiedzą, jakie zachowania są typowe dla wieku pokwitania.
Wraz z koleżankami organizuje Pani warsztaty z zasad kreatywnego nauczania. Jak często się one odbywają i na czym polegają? Jak można się na nie zgłosić?
Spotykamy się z naszymi grupami co miesiąc na jedno popołudnie. Zwykle grupa decyduje, czego chce się uczyć i jaki temat opracować. Tworzymy banki pomysłów na lekcje, uczymy się, jakie metody zastosować w danym temacie, aby uczniowie lepiej przyswoili problem, dużo rozmawiamy o budowaniu i umacnianiu pozytywnych relacji. Ostatnio włączyli się do naszych prac rodzice ze Stowarzyszenia Aktywnych Rodziców, z którymi zrobiliśmy warsztat „Udana wywiadówka”. Chcemy zmieniać relacje nie tylko nauczyciel – uczeń, lecz także nauczyciel – rodzice. Wszyscy potrzebujemy nawzajem swojej życzliwości, w końcu razem działamy dla dobra dziecka.
Jak uczniowie reagują na wprowadzane przez Panią i Pani koleżanki zmiany?
Nie reagują, bo innych nie znają. Przychodzą po prostu zaciekawieni, co dzisiaj będzie się działo. Kiedyś np. uczniowie nazywali moje działania „dziwnymi” pracami domowymi, w ankietach pisali zawsze: „więcej takich”. Tylko pierwsze klasy we wrześniu nie wiedzą, jak reagować, gdy pytam ich, co myślą, jak odczuwają, gdy przynoszę im wielkie płachty brystolu, aby rysowali komiksy, słuchając czytanych opowiadań itd. Muszę powiedzieć jednak o tych wspaniałych nauczycielach, którzy przychodzą na zajęcia Kreatywnej Pedagogiki i z odwagą dokonują radykalnych zmian, np. inaczej ustawiają ławki, przynoszą do szkoły dywaniki, personalizują komórki dzieci (taka nasza metoda na telefon komórkowy) zamiast zakazywać, gamifikują lekcję. Najbardziej lubię ten moment, gdy przybiegają radośnie za miesiąc po naszych zajęciach dumni, że udało im się wdrożyć coś nowego i „zadziałało”: uczniowie byli zainteresowani tematem, ktoś przestał przeszkadzać, ktoś wreszcie zrozumiał temat, dzieci zaczęły chętnie przychodzić do biblioteki i lubią tam teraz przesiadywać. We wrześniu przyszła jedna nauczycielka i mówi: dostałam nagrodę od dyrektora za kreatywne nauczanie. Druga mówi: przychodzą stażyści i oglądają moje lekcje. Inna: ten, co zawsze był znudzony, ciągle podnosi rękę do góry. ZMIENIŁO SIĘ. To moja największa radość
Jak proponowane przez Panie metody nauczania mają się do tego, na co współczesna szkoła jest najbardziej nastawiona, czyli do zdawania testów?
Nauczyciele, którzy usilnie testują dzieci, nie otrzymują lepszych wyników, bo każdy test jest inny. Od samego mierzenia temperatura nie spadnie. My uczymy przede wszystkim umiejętności, a testy jednak ostatecznie też sprawdzają umiejętności. Stawiam tezę, że im więcej trudności na początku w rozwiązywaniu testów, tym więcej powinno być zajęć aktywizujących ucznia, kształcących krytyczne myślenie, wzmacniających jego poczucie wartości. O zdaniu egzaminu zewnętrznego decydują nie tylko wiedza i umiejętności. Znany eksperyment, gdy uczono równolegle dwie grupy dzieci o tym samym potencjale, wykazał, że grupa dzieci często chwalona i pozytywnie motywowana do zajęć, nieoceniana negatywnie, napisała lepiej testy niż ta, którą uczono tradycyjnie, stawiając oceny negatywne i nie chwaląc zbyt często.
Nauczanie nie lubi pośpiechu, więc nie nakładajmy na siebie kagańca rozkładu materiału, gdzie na jednej lekcji omawiamy jeden problem, a na następnej – kolejny. Dajmy sobie i uczniom czas do „połączenia osobnych kropek”.
Z jakim odzewem ze strony innych nauczycieli spotyka się idea Kreatywnej Pedagogiki?
Z różnym. Usłyszałam już niejedno na nasz temat. Wiele jest nieufności i niedowierzania, że tak można. A testy? Podręcznik? A rozkład materiału? – pytają nauczyciele. Jednak my nie różnimy się niczym od innych – również pracujemy w zwykłych szkołach, mamy tyle samo godzin i te same problemy. Dlatego jesteśmy bardziej wiarygodni niż tzw. eksperci, którzy do szkoły wchodzą z zewnątrz. Nam nie można powiedzieć, że nie znamy realiów szkoły. Opornych na zmianę jest wielu, jak zawsze. Najczęściej jednak spotykamy się z dużym entuzjazmem, bo sposoby na nauczanie, które podpowiadamy, są po prostu skuteczne. Dajemy nauczycielowi doraźną pomoc: dotąd sam byłeś ze swoim problemem, teraz wspólnie go rozwiązujemy. W grupie zawsze znajdzie się ktoś, kto miał podobną sytuację i sobie poradził albo ktoś inny mu podpowiedział, jak to zrobić. Dzielimy się tym, co mamy, co potrafimy.
Szczególnym powodzeniem cieszą się nasze projekty dodatkowe, np. Latająca Kreatywna Pedagogika – jedziemy do szkoły, robimy z dziećmi lekcję otwartą, a potem warsztat dla nauczycieli o metodzie, którą pokazujemy. Mamy też na Facebooku wielu obserwatorów z całego świata, którzy śledzą nasz cykl Zabierz ze sobą do szkoły… Tu podajemy proste pomysły na uatrakcyjnienie lekcji – to taka pomysłodajnia na jutro, gdy nie wiadomo, co wymyślić. Cokolwiek bym tu powiedziała, najważniejszy jest dla nas gdański nauczyciel z samorządowej szkoły czy przedszkola. Już nie jest sam. Gdy przychodzi, choćby tylko raz w miesiącu, wychodzi z głową pełną pomysłów na pracę z uczniami. Dlatego symbolem Kreatywnej Pedagogiki jest wesoły ludek z kartonową, otwartą głową, w której zawiera się nieskończona ilość kreatywnych myśli.
Dziękuję za rozmowę.
Agnieszka Tomasik
Doktor nauk humanistycznych, koordynatorka innowacyjnego projektu doskonalenia nauczycieli Kreatywna Pedagogika przy Wydziale Rozwoju Społecznego Urzędu Miejskiego w Gdańsku, konsultant języka polskiego w Centrum Inicjatyw Edukacyjnych w Kartuzach. Na co dzień (i przede wszystkim) nauczycielka w V Liceum Ogólnokształcącym w Gdańsku.